R O Z D Z I A Ł D R U G I
Opanowało mnie dziwne i niekomfortowe uczucie ciężkości. Powoli do mojej głowy zaczynały dochodzić różne dźwięki - jedne silniejsze, drugie natomiast ledwo słyszalne. Walczyłam sama ze sobą, by wreszcie unieść powieki i gdy to się udało, ostre światło uderzyło we mnie, jakby za chwile miało mnie porazić. Impulsywnie zamknęłam oczy, próbując odruchowo dłoń, by zakryć nią dodatkowo twarz, jednak była wyjątkowo silna i wygrała ze mną tę walkę.
Bardzo powoli odzyskiwałam wszystkie zmysły. Po tym, jak zaczęłam słyszeć różne stuknięcia, sygnały, a także niewyraźne rozmowy, powrócił dotyk. Delikatnie i mozolnie sunęłam dłońmi po podłożu, na którym się znajdowałam. Zrozumiałam, że leżę na łóżku. Było dziwnie nie wygodne, a pościel szorstka. W międzyczasie, pobudził się zmysł węchu i dotarł do mnie specyficzny zapach, pozwalający mi domyślić się, gdzie byłam.
Jedyne pytanie, jakie przychodziło mi do głowy, to dlaczego znalazłam się w szpitalu?
Odważyłam się ponownie otworzyć oczy, tym razem na dłużej, aby przezwyciężyć intensywne światło padające prosto na moją twarz z lampy umieszczonej na suficie. Przynajmniej mogłam podejrzewać, że właśnie tam była. Kilkakrotnie zamrugałam, zanim udało mi się przyzwyczaić do iskierek światłości, które zamiast pomóc mi widzieć lepiej, sprawiały jedynie ból.
Po kilku sekundach moje cierpienie zaczynało się zmniejszać z każdym dłuższym patrzeniem w jeden punkt. Wszystko odzyskiwało swoje naturalne barwy - nie było ich za wiele, nie oszukujmy się. To był szpital, nie kolorowe przedszkole, w którym uczono nas, że liliowy to taki jaśniejszy odcień klasycznego fioletu i tylko dziewczynki były w stanie to zapamiętać. Przynajmniej takie są stereotypy.
Mój wzrok przebiegał po całym pomieszczeniu pośpiesznie. Był to pokój, dosyć pusty i smutny, urządzony w bieli. Niektóre meble miały tylko metalowe wykończenia, jak na przykład uchwyty lub meblowe nogi. Obok mojego łóżka, okrytego białą, sterylną pościelą, mieściła się niewielka szafeczka z półkami, na której między innymi mieściła się aparatura, do jakiej zostałam podpięta. To ona wydawała te irytujące dźwięki, jakie już od początku przebudzenia huczały w mojej głowie równo z biciem serca. Naprzeciwko łóżka wisiał telewizor; na moje oko dwudziestocalowy. Potrzebowałabym naprawdę dobrej jakości okularów, by z odległości łóżka do ściany odczytać napisy przebiegające w wiadomościach. Nawet nie podejmowałam tej próby. Bardziej interesował mnie fakt, czemu był włączony, skoro znajdowałam się w pokoju sama.
Zerknęłam na swoje ciało. Czułam się taka osłabiona. Moja prawa ręka zmieniła kolor na fioletowo-siny, od licznych obić i siniaków. Nie wiedziałam, w jakim stanie natomiast jest lewa ręka, ale podejrzewałam bardzo zły, skoro gips sięgał łokcia.
Zdecydowałam się podnieść z łóżka. Jęknęłam cicho, czując przeszywający mnie wzdłuż kręgosłupa ból. Ale to nie było wystarczające cierpienie. Z każdą zmianą pozycji, napadał mnie kolejny ból.. i kolejny.. kolejny.
- Cholera... - syknęłam, kiedy moją głowę opanowała złowieszcza migrena.
Usiadłam na łóżku, całkowicie zdezorientowana. Starałam się trzymać równowagę, nawet przy siedzeniu, by za chwilę nie opaść ponownie na łóżko i nie stracić przytomności, bo tylko Bóg jeden mógł wiedzieć, ile czasu spędziłam bezsensownie leżąc.
Mój umysł niechętnie budził się do życia, przywracając mi kilka wspomnień z czasu przeszłego. Starałam się poukładać wszystko w całość i cokolwiek zrozumieć, ale widziałam każde wydarzenie za mgłą, z wycinkami. W mojej pamięci było wiele luk, które wypełniłyby obecnie tylko osoby trzecie. Pamiętałam urywkowo pościg, a potem już tylko mur i swój własny krzyk.
Położyłam dłoń oraz gips na łóżku, po czym odepchnęłam się, by wstać. Zachwiało moim ciałem, a pokój zaczął momentalnie wirować. Wiedziałam, co to oznacza, ale nienawidziłam się poddawać i bezsilna czekać na ratunek. Stanęłam twardo, zamykając oczy i odliczając w głowie dziesięć sekund, mając nadzieję, że to właśnie one dodadzą mi sił.
Gdy ponownie postanowiłam ujrzeć pokój, przestał kręcić się przed moimi oczami w koło. Pogratulowałam sobie w duchu dobrej współpracy i skierowałam się w strone okna, które zauważyłam tuż obok łóżka. Niekulturalnie szurałam stopami po podłodze, nie mając w ogóle energii, by je unieść nawet o centymetr wzwyż. Oparłam się o parapet i wyjrzałam delikatnie na zewnątrz, sprawdzając okolicę. Widokiem był plac szpitalny, po którym poruszali się lekarze oraz pacjenci, żeby dotrzeć do odpowiedniego bloku czy sektora bądź po prostu odpocząć w towarzystwie natury.
Wtem, niespodziewanie klamka od drzwi wejściowych opadła, otwierając tym samym przejście do mojego pokoju. W progu pojawiło się trzech mężczyzn, z czego tylko jeden był mi znajomy. Nawet z ogromnego tłumu, rozpoznałabym tę burzę kasztanowych loków, które zdobiły głowę wysokiego, brązowookiego chudzielca, o delikatnym zaroście, za którym szalały wszystkie wolne dziewczyny z wydziału śledczego. Nie przejęłam się za specjalnie, ponieważ zaufanie, jakie miałam do Grega wystarczało, by wierzyć, że żaden z nich nie przyszedł w celu zabrania mnie do grobu.
- Mój Boże - ciężkie słowa wyleciały prędko z ust Grega, kiedy ujrzał mnie stojącą o własnych nogach przy oknie.
- Hmm.. - mruknęłam - Chyba powinnam częściej bywać w szpitalach, skoro już mam miano Boga - zażartowałam, wysilając się na słaby uśmiech, w którym mimo gry aktorskiej można było ujrzeć cierpienie.
Greg natychmiast ruszył w moją stronę, po czym wziął mnie w swoje objęcia, obdarowując przyjemnym ciepłem. Wtuliłam się w jego klasyczną czerwoną koszulę w czarno-białą kratę, którą nosił, co drugi dzień, przez co każdy zastanawiał się, w jaki sposób nadąża ją prać i czy to w ogóle jest w pewnym sensie higieniczne. Gdy sobie o tym przypomniałam, od razu się od niego odsunęłam. W końcu należałam do osób objętych ochroną sterylną.
- Bez urazy, ale jeśli jeszcze raz to powiesz, złamię Ci rękę - zagroził, zerkając mi w oczy.
Uniosłam "zagipsowaną" dłoń, by zwrócić jego uwagę.
- Ktoś już to zrobił - zakpiłam.
Starszy mężczyzna, który towarzyszył Gregowi i trzeciemu nieznajomemu, ubrany był w białe spodnie oraz koszulkę, do której nosił przyczepioną na agrafkę plakietkę ze stopniem, imieniem i nazwiskiem. Nie musiałam się wysilać, by domyślić się, że należał do grupy prowadzących mnie lekarzy. Zwinnie nas ominął i przedostał się do aparatury, która badała moje tętno. Zaczął zmieniać opcje i konfiguracje, a gdy skończył, zabrał się za resztę urządzeń znajdujących się w pokoju i z nich pobrał również raporty. Aż miałam ochotę zażartować, czy z telewizora też pobierze informacje o stanie mojego zdrowia, jednak uznałam, że to kiepski czas i moment, zwłaszcza, jeśli chce wrócić do zdrowia, mając dobre stosunki z prowadzącym mnie doktorem.
Tuż za Gregiem, skrył się nieznajomy facet, wiekiem doganiający lekarza. Aczkolwiek na moje oko, brakowało mu jeszcze około dziesięciu lat. Szerokie barki i subtelnie umięśnione ramiona kołysały się podczas chodu. Nie dało się go zignorować, gdy przechodził do pokoju - poruszał się niesamowicie dostojnie. Siwe włosy przeplatały się z blond gęstymi, ale idealnie uniesionymi i ułożonymi na wprost kosmykami. Dosyć wąski nos w ogóle nie współgrał z szerokimi, jasnymi brwiami. Mimo smukłej twarzy, odznaczały się na niej wyraźnie kości policzkowe. Ubrany był w perfekcyjnie dopasowany, opinający garnitur w kolorze czerni. Guzik przy kołnierzyku zostawił rozpięty, a końcówka niedawno zdjętego krawatu delikatnie wychylała się z prawej kieszeni. Na jego dłoni dostrzegłam złotą obrączkę, a na nadgarstku wyglądający bogato, elegancki zegarek na skórzanym pasku.
Blondwłosy chrząknął głośno, wyraźnie chcąc przypomnieć o swojej obecności. Greg odwrócił się i spojrzał na niego momentalnie, wyrażając swoje niezadowolenie na twarzy. Starszy od niego mężczyzna uniósł jedynie znacząco brwi, uśmiechając się z satysfakcją.
- Miałaś szczęście, że pan Hemmings wyciągnął cię wtedy z radiowozu - powiedział Greg, rozjaśniając trochę historię i powód obecności tego pana - Znalazł się w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze.
Mimo tego, nadal czułam się zagubiona w całej tej sytuacji. Nie potrafiłam przypomnieć sobie momentu, w którym ten człowiek wyciągał mnie z radiowozu, ale traktowałam to, jako szok pourazowy. Pamięć prawdopodobnie miała mi wrócić z czasem.
- Co tak właściwie się wydarzyło? - zapytałam nieśmiało.
- Prowadziłaś radiowóz i braliśmy udział w pościgu za Nissanem... - zaczął - Mówiłem, żebyś odpuściła, ale nie posłuchałaś. Nissan w ostatniej chwili zahamował i zjechał, ale ty... nie zdążyłaś.
- Och.. - westchnęłam ciężko, ale nie było w tym smutku. Bardziej czułam rozczarowanie z kolejnej nieudanej akcji. No i skasowanego radiowozu, za który zapewne mocno mi się oberwie.
- Pan Hemmings przejeżdżał tuż obok i zauważył dym. Zatrzymał się i wydostał z płonącego auta. My dotarliśmy kilka sekund po wybuchu, więc nie zdążylibyśmy cię uratować. Na szczęście zrobił to kto inny.
- Proszę mi tak nie schlebiać, to był mój obowiązek obywatelski - wtrącił się w końcu do rozmowy, obdarowując nas uśmiechem - Panno McDowell, cieszę się, że wyszła pani z tego prawie bez szwanku - zwrócił się do mnie, próbując przy tym zignorować obecność Grega - Złamana ręka, parę siniaków i wstrząśnienie mózgu, to naprawdę nic. Mam nadzieję, że wróci pani szybko do zdrowia. Moja firma sfinansuje pani leczenie, aby rehabilitacja przebiegła...
- Ale.. ale.. ja nie.. nie ma takiej potrzeby - wtrąciłam, dukając.
- Rozumiem - odparł z lekkim zawodem - Ale myślę, że to bardzo pomoże w sprawie zaginięcia. Wie pani, wzajemne wsparcie pomiędzy moją firmą, a policją mogą także zmobilizować media do współpracy.
- I ocieplić pański wizerunek? - dodał Greg zgryźliwie, po czym został spiorunowany wzrokiem pana Hemmingsa.
- W sprawie zaginięcia? - dopytałam, zupełnie nie orientując się w temacie. Czułam się taka zagubiona. Jakbym wszystko zaczynała od początku, a każda rzecz była mi kompletnie obca.
- Widzę, że wasz przebieg informacji słabo funkcjonuje - zajeżył się mężczyzna, po czym szybko dodał - Na mnie już pora, wpadłem upewnić się, że wszystko z panią w porządku. Moja oferta jest jak najbardziej aktualna, panno McDowell.
Blondwłosy wysunął ku niej dłoń w celu uściśnięcia, co odwzajemniłam, zapominając, jak bardzo cała ręką jest poturbowana. Zamiast ciepłego, przyjaznego gestu, była to dla mnie krzywda, ale starałam się pokazać wdzięczność. Uśmiechem pożegnałam pana Hemmingsa, który nie powtórzył swojego ruchu w przypadku Grega. Jego pożegnał skinieniem głowy i wyszedł, zostawiając nas samych.
Gdy tylko drzwi zamknęły się, prędko spojrzałam na swojego kolegę pytająco.
- Zaginięcia? - rzuciłam zdziwiona - Jakiego zaginięcia?
- Jego córki.
Bardzo powoli odzyskiwałam wszystkie zmysły. Po tym, jak zaczęłam słyszeć różne stuknięcia, sygnały, a także niewyraźne rozmowy, powrócił dotyk. Delikatnie i mozolnie sunęłam dłońmi po podłożu, na którym się znajdowałam. Zrozumiałam, że leżę na łóżku. Było dziwnie nie wygodne, a pościel szorstka. W międzyczasie, pobudził się zmysł węchu i dotarł do mnie specyficzny zapach, pozwalający mi domyślić się, gdzie byłam.
Jedyne pytanie, jakie przychodziło mi do głowy, to dlaczego znalazłam się w szpitalu?
Odważyłam się ponownie otworzyć oczy, tym razem na dłużej, aby przezwyciężyć intensywne światło padające prosto na moją twarz z lampy umieszczonej na suficie. Przynajmniej mogłam podejrzewać, że właśnie tam była. Kilkakrotnie zamrugałam, zanim udało mi się przyzwyczaić do iskierek światłości, które zamiast pomóc mi widzieć lepiej, sprawiały jedynie ból.
Po kilku sekundach moje cierpienie zaczynało się zmniejszać z każdym dłuższym patrzeniem w jeden punkt. Wszystko odzyskiwało swoje naturalne barwy - nie było ich za wiele, nie oszukujmy się. To był szpital, nie kolorowe przedszkole, w którym uczono nas, że liliowy to taki jaśniejszy odcień klasycznego fioletu i tylko dziewczynki były w stanie to zapamiętać. Przynajmniej takie są stereotypy.
Mój wzrok przebiegał po całym pomieszczeniu pośpiesznie. Był to pokój, dosyć pusty i smutny, urządzony w bieli. Niektóre meble miały tylko metalowe wykończenia, jak na przykład uchwyty lub meblowe nogi. Obok mojego łóżka, okrytego białą, sterylną pościelą, mieściła się niewielka szafeczka z półkami, na której między innymi mieściła się aparatura, do jakiej zostałam podpięta. To ona wydawała te irytujące dźwięki, jakie już od początku przebudzenia huczały w mojej głowie równo z biciem serca. Naprzeciwko łóżka wisiał telewizor; na moje oko dwudziestocalowy. Potrzebowałabym naprawdę dobrej jakości okularów, by z odległości łóżka do ściany odczytać napisy przebiegające w wiadomościach. Nawet nie podejmowałam tej próby. Bardziej interesował mnie fakt, czemu był włączony, skoro znajdowałam się w pokoju sama.
Zerknęłam na swoje ciało. Czułam się taka osłabiona. Moja prawa ręka zmieniła kolor na fioletowo-siny, od licznych obić i siniaków. Nie wiedziałam, w jakim stanie natomiast jest lewa ręka, ale podejrzewałam bardzo zły, skoro gips sięgał łokcia.
Zdecydowałam się podnieść z łóżka. Jęknęłam cicho, czując przeszywający mnie wzdłuż kręgosłupa ból. Ale to nie było wystarczające cierpienie. Z każdą zmianą pozycji, napadał mnie kolejny ból.. i kolejny.. kolejny.
- Cholera... - syknęłam, kiedy moją głowę opanowała złowieszcza migrena.
Usiadłam na łóżku, całkowicie zdezorientowana. Starałam się trzymać równowagę, nawet przy siedzeniu, by za chwilę nie opaść ponownie na łóżko i nie stracić przytomności, bo tylko Bóg jeden mógł wiedzieć, ile czasu spędziłam bezsensownie leżąc.
Mój umysł niechętnie budził się do życia, przywracając mi kilka wspomnień z czasu przeszłego. Starałam się poukładać wszystko w całość i cokolwiek zrozumieć, ale widziałam każde wydarzenie za mgłą, z wycinkami. W mojej pamięci było wiele luk, które wypełniłyby obecnie tylko osoby trzecie. Pamiętałam urywkowo pościg, a potem już tylko mur i swój własny krzyk.
Położyłam dłoń oraz gips na łóżku, po czym odepchnęłam się, by wstać. Zachwiało moim ciałem, a pokój zaczął momentalnie wirować. Wiedziałam, co to oznacza, ale nienawidziłam się poddawać i bezsilna czekać na ratunek. Stanęłam twardo, zamykając oczy i odliczając w głowie dziesięć sekund, mając nadzieję, że to właśnie one dodadzą mi sił.
Gdy ponownie postanowiłam ujrzeć pokój, przestał kręcić się przed moimi oczami w koło. Pogratulowałam sobie w duchu dobrej współpracy i skierowałam się w strone okna, które zauważyłam tuż obok łóżka. Niekulturalnie szurałam stopami po podłodze, nie mając w ogóle energii, by je unieść nawet o centymetr wzwyż. Oparłam się o parapet i wyjrzałam delikatnie na zewnątrz, sprawdzając okolicę. Widokiem był plac szpitalny, po którym poruszali się lekarze oraz pacjenci, żeby dotrzeć do odpowiedniego bloku czy sektora bądź po prostu odpocząć w towarzystwie natury.
Wtem, niespodziewanie klamka od drzwi wejściowych opadła, otwierając tym samym przejście do mojego pokoju. W progu pojawiło się trzech mężczyzn, z czego tylko jeden był mi znajomy. Nawet z ogromnego tłumu, rozpoznałabym tę burzę kasztanowych loków, które zdobiły głowę wysokiego, brązowookiego chudzielca, o delikatnym zaroście, za którym szalały wszystkie wolne dziewczyny z wydziału śledczego. Nie przejęłam się za specjalnie, ponieważ zaufanie, jakie miałam do Grega wystarczało, by wierzyć, że żaden z nich nie przyszedł w celu zabrania mnie do grobu.
- Mój Boże - ciężkie słowa wyleciały prędko z ust Grega, kiedy ujrzał mnie stojącą o własnych nogach przy oknie.
- Hmm.. - mruknęłam - Chyba powinnam częściej bywać w szpitalach, skoro już mam miano Boga - zażartowałam, wysilając się na słaby uśmiech, w którym mimo gry aktorskiej można było ujrzeć cierpienie.
Greg natychmiast ruszył w moją stronę, po czym wziął mnie w swoje objęcia, obdarowując przyjemnym ciepłem. Wtuliłam się w jego klasyczną czerwoną koszulę w czarno-białą kratę, którą nosił, co drugi dzień, przez co każdy zastanawiał się, w jaki sposób nadąża ją prać i czy to w ogóle jest w pewnym sensie higieniczne. Gdy sobie o tym przypomniałam, od razu się od niego odsunęłam. W końcu należałam do osób objętych ochroną sterylną.
- Bez urazy, ale jeśli jeszcze raz to powiesz, złamię Ci rękę - zagroził, zerkając mi w oczy.
Uniosłam "zagipsowaną" dłoń, by zwrócić jego uwagę.
- Ktoś już to zrobił - zakpiłam.
Starszy mężczyzna, który towarzyszył Gregowi i trzeciemu nieznajomemu, ubrany był w białe spodnie oraz koszulkę, do której nosił przyczepioną na agrafkę plakietkę ze stopniem, imieniem i nazwiskiem. Nie musiałam się wysilać, by domyślić się, że należał do grupy prowadzących mnie lekarzy. Zwinnie nas ominął i przedostał się do aparatury, która badała moje tętno. Zaczął zmieniać opcje i konfiguracje, a gdy skończył, zabrał się za resztę urządzeń znajdujących się w pokoju i z nich pobrał również raporty. Aż miałam ochotę zażartować, czy z telewizora też pobierze informacje o stanie mojego zdrowia, jednak uznałam, że to kiepski czas i moment, zwłaszcza, jeśli chce wrócić do zdrowia, mając dobre stosunki z prowadzącym mnie doktorem.
Tuż za Gregiem, skrył się nieznajomy facet, wiekiem doganiający lekarza. Aczkolwiek na moje oko, brakowało mu jeszcze około dziesięciu lat. Szerokie barki i subtelnie umięśnione ramiona kołysały się podczas chodu. Nie dało się go zignorować, gdy przechodził do pokoju - poruszał się niesamowicie dostojnie. Siwe włosy przeplatały się z blond gęstymi, ale idealnie uniesionymi i ułożonymi na wprost kosmykami. Dosyć wąski nos w ogóle nie współgrał z szerokimi, jasnymi brwiami. Mimo smukłej twarzy, odznaczały się na niej wyraźnie kości policzkowe. Ubrany był w perfekcyjnie dopasowany, opinający garnitur w kolorze czerni. Guzik przy kołnierzyku zostawił rozpięty, a końcówka niedawno zdjętego krawatu delikatnie wychylała się z prawej kieszeni. Na jego dłoni dostrzegłam złotą obrączkę, a na nadgarstku wyglądający bogato, elegancki zegarek na skórzanym pasku.
Blondwłosy chrząknął głośno, wyraźnie chcąc przypomnieć o swojej obecności. Greg odwrócił się i spojrzał na niego momentalnie, wyrażając swoje niezadowolenie na twarzy. Starszy od niego mężczyzna uniósł jedynie znacząco brwi, uśmiechając się z satysfakcją.
- Miałaś szczęście, że pan Hemmings wyciągnął cię wtedy z radiowozu - powiedział Greg, rozjaśniając trochę historię i powód obecności tego pana - Znalazł się w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze.
Mimo tego, nadal czułam się zagubiona w całej tej sytuacji. Nie potrafiłam przypomnieć sobie momentu, w którym ten człowiek wyciągał mnie z radiowozu, ale traktowałam to, jako szok pourazowy. Pamięć prawdopodobnie miała mi wrócić z czasem.
- Co tak właściwie się wydarzyło? - zapytałam nieśmiało.
- Prowadziłaś radiowóz i braliśmy udział w pościgu za Nissanem... - zaczął - Mówiłem, żebyś odpuściła, ale nie posłuchałaś. Nissan w ostatniej chwili zahamował i zjechał, ale ty... nie zdążyłaś.
- Och.. - westchnęłam ciężko, ale nie było w tym smutku. Bardziej czułam rozczarowanie z kolejnej nieudanej akcji. No i skasowanego radiowozu, za który zapewne mocno mi się oberwie.
- Pan Hemmings przejeżdżał tuż obok i zauważył dym. Zatrzymał się i wydostał z płonącego auta. My dotarliśmy kilka sekund po wybuchu, więc nie zdążylibyśmy cię uratować. Na szczęście zrobił to kto inny.
- Proszę mi tak nie schlebiać, to był mój obowiązek obywatelski - wtrącił się w końcu do rozmowy, obdarowując nas uśmiechem - Panno McDowell, cieszę się, że wyszła pani z tego prawie bez szwanku - zwrócił się do mnie, próbując przy tym zignorować obecność Grega - Złamana ręka, parę siniaków i wstrząśnienie mózgu, to naprawdę nic. Mam nadzieję, że wróci pani szybko do zdrowia. Moja firma sfinansuje pani leczenie, aby rehabilitacja przebiegła...
- Ale.. ale.. ja nie.. nie ma takiej potrzeby - wtrąciłam, dukając.
- Rozumiem - odparł z lekkim zawodem - Ale myślę, że to bardzo pomoże w sprawie zaginięcia. Wie pani, wzajemne wsparcie pomiędzy moją firmą, a policją mogą także zmobilizować media do współpracy.
- I ocieplić pański wizerunek? - dodał Greg zgryźliwie, po czym został spiorunowany wzrokiem pana Hemmingsa.
- W sprawie zaginięcia? - dopytałam, zupełnie nie orientując się w temacie. Czułam się taka zagubiona. Jakbym wszystko zaczynała od początku, a każda rzecz była mi kompletnie obca.
- Widzę, że wasz przebieg informacji słabo funkcjonuje - zajeżył się mężczyzna, po czym szybko dodał - Na mnie już pora, wpadłem upewnić się, że wszystko z panią w porządku. Moja oferta jest jak najbardziej aktualna, panno McDowell.
Blondwłosy wysunął ku niej dłoń w celu uściśnięcia, co odwzajemniłam, zapominając, jak bardzo cała ręką jest poturbowana. Zamiast ciepłego, przyjaznego gestu, była to dla mnie krzywda, ale starałam się pokazać wdzięczność. Uśmiechem pożegnałam pana Hemmingsa, który nie powtórzył swojego ruchu w przypadku Grega. Jego pożegnał skinieniem głowy i wyszedł, zostawiając nas samych.
Gdy tylko drzwi zamknęły się, prędko spojrzałam na swojego kolegę pytająco.
- Zaginięcia? - rzuciłam zdziwiona - Jakiego zaginięcia?
- Jego córki.
Brak komentarzy: